Suma
historii, które musiały stworzyć pisarza, suma emocji, które musiały znaleźć
swoje ujście w literaturze, suma słów, które uformowały niejedną powieść.
Po pierwszym spotkaniu z Isabel Allende, a poznałam ją dzięki „Podmorskiej wyspie”, zakochałam się bez pamięci. Przez wiele lat moim jedynym obiektem literackiego uczucia był John Irving, poprzeczkę postawiłam wysoko, byłam tak oddana, że nie wyobrażałam sobie, aby ktoś mógł mu dorównać, równie mocno przemówić do moich emocji, zawładnąć moją uwagą, moim światem wewnętrznym. Nie szukałam nigdy drugiego Irvinga, nie chciałabym kogoś takiego znaleźć. Przez przypadek znalazłam kogoś zupełnie innego, ale ten ktoś porwał mnie w równym stopniu. I z każdą kolejną książką Isabel Allende moje oddanie rośnie w siłę. Cieszę się, że mogłam dowiedzieć się o niej czegoś więcej, co ją inspirowało, dzięki czemu powstały tak niesamowite opowieści.
Po pierwszym spotkaniu z Isabel Allende, a poznałam ją dzięki „Podmorskiej wyspie”, zakochałam się bez pamięci. Przez wiele lat moim jedynym obiektem literackiego uczucia był John Irving, poprzeczkę postawiłam wysoko, byłam tak oddana, że nie wyobrażałam sobie, aby ktoś mógł mu dorównać, równie mocno przemówić do moich emocji, zawładnąć moją uwagą, moim światem wewnętrznym. Nie szukałam nigdy drugiego Irvinga, nie chciałabym kogoś takiego znaleźć. Przez przypadek znalazłam kogoś zupełnie innego, ale ten ktoś porwał mnie w równym stopniu. I z każdą kolejną książką Isabel Allende moje oddanie rośnie w siłę. Cieszę się, że mogłam dowiedzieć się o niej czegoś więcej, co ją inspirowało, dzięki czemu powstały tak niesamowite opowieści.
I okazało
się, że to nie Isabel tworzy magiczne, niezwykłe historie, a po prostu one
dzieją się wokół niej każdego dnia i tylko pozwoliły się opowiedzieć, zebrać wszystkie
razem, ukrasić kilkoma bajecznymi epitetami i puścić w świat, ku uciesze takich
jak ja. Bo wokół Isabel dzieją się rzeczy niezwykłe, jej najbliżsi to osoby
nietuzinkowe, o barwnych życiorysach, podejmujący niecodzienne wybory, przeżywający
dramaty i radości, o jakich właśnie czytamy w powieściach i oglądamy w filmach,
a nie obserwujemy tak blisko siebie, a jeśli nawet to nie w takim natężeniu,
jakie miało miejsce w życiu pisarki. Poznałam już trochę ten jej prywatny
świat, a raczej świat, który stał się jej udziałem, gdy przeczytałam „Niezgłębiony zamysł” i teraz mam ochotę
na odkrycie Isabel już do końca, czyli lekturę „Pauli”. I wiem, że się nie zawiodę, bo sposób w jaki Isabel
opowiada trafia do mnie bez pudła. Bo ona jest wierna sobie i jeżeli polubisz
ją za pierwszym razem, polubisz ją na zawsze. I taka intymna opowieść jak „Suma naszych dni” będzie tym, czego potrzebujesz,
tym za czym tęsknisz, tym co niezbędne by poznać bliżej, bo przecież chcesz ją
bliżej poznać, czytasz i serce płonie, a w głowie masz milion myśli, uczuć,
marzeń.
I tak sobie
pomyślałam, że jeżeli przyjrzeć się sobie dokładniej, zagłębić się w świecie
najbliższych, pogrzebać trochę w życiorysach babć i dziadków, to też można by
stworzyć magiczną opowieść. Trzeba tylko wykrzesać więcej wrażliwości, trochę
uwagi, dociekliwości, pasji. Wiem, że i wokół mnie żywa jest pamięć o kilku niesamowitych historiach, które dziś zawsze poprzedza „cicho, cicho. Isabel miała 40
lat kiedy napisała „Dom duchów”, może i mi uda się kiedyś dojrzeć do opowiedzenia
własnej, oczywiście zupełnie fikcyjnej opowieści.
… póki co uważnie gromadzę inspiracje.
Moja ocena: 4,5/6