Oczarowana
kunsztem słowa w „Madame”, gdy
spostrzegłam w swoich rekomendacjach na Lubimy czytać „Niech się panu darzy” od razu postanowiłam przeczytać. I chociaż
nie jestem fanką opowiadań i nie sięgam po nie zbyt często, pamiętając to cudowne
uczucie obcowania ze słowem autorstwa Antoniego Libery, postanowiłam zrobić
wyjątek.
źródło okładki: http://www.wiez.pl |
„Niech się panu darzy” to książka niewielka
objętościowo, ale zdecydowanie pełna treści. Trzy krótkie opowiadania, trzech
bohaterów, każdy z nich jest już w słusznym wieku i każdy z nich, z perspektywy
swoich lat, ogląda się wstecz. Bo to co jest dziś, zaistniało dzięki temu lub
przez to, co wydarzyło się kiedyś. A nawet to co pozornie nie miało wpływu, może
okazać się jednym z najważniejszych wspomnień, do którego trzeba powrócić i
uczcić je po latach, nie pozwolić przeszłości odejść w zapomnienie, ocalić w
sobie tych ludzi, te miejsca…
Bohater
pierwszego opowiadania, wychował się w domu „wolnomyślicielskim”, jego rodzice
odeszli od religii, święta to był czas, którego szczerze nie lubił, największą zaś niechęcia darzył wigilię Bożego Narodzenia – i przez wzgląd na porę roku i z
uwagi na stan beznadziei, który go w tym czasie dopadał. Poza tym naiwne
świętowanie nie przystawało do jego poglądów, drogi życiowej i zawodowej, którą
obrał, którą tak pewnie kroczył. Aż pewnej wigilijnej nocy, przydarzył się cud.
I to co wiedział i myślał przestało być takie oczywiste.
Drugi bohater
po wielu latach, za sprawą przypadkowego zbiegu okoliczności, bo tak to zwykle
bywa, że życiem rządzi przypadek, chociaż nic nie dzieje się bez powodu,
powraca do pewnego wspomnienia z dzieciństwa. I przebywa wiele kilometrów, by
przeżyć je na nowo, wskrzesić świat dziecięcych lat. Jak się okazuje czas
zmienia wszystko, coś buduje, coś niszczy, czasem zmienia tylko trochę, czasem sprawia,
że nic już nie jest takie jak dawniej, a inne nie zawsze znaczy lepsze.
W trzeciej
historii poznajemy pewnego młodzieńca uczęszczającego do szkoły muzycznej, przygotowującego
się do ważnego egzaminu, podczas którego ma zagrać Toccatę C-dur Schumanna. Chłopak nie wierzy w swoje możliwości, wątpi
w posiadany talent, zadanie które go czeka zdaje się go przerastać. I chociaż
wydaje się, że już udało mu się pokonać swoje słabości, wygrać z własnym
brakiem wiary, rezygnacja nadchodzi w najmniej odpowiednim momencie. I ten
jeden moment decyduje o całym jego późniejszym życiu. A co by było gdyby…
I chociaż nadal nie jestem fanką opowiadań – w „Madame” słowo mnie zaczarowało, podczas gdy tutaj
zaledwie zauroczyło – myślę, że warto poświecić chwilę na lekturę „Niech się
panu darzy”. A potem koniecznie sięgnąć po więcej.
cóż... przy Twoim tempie nawet z recenzjami trudno być na czasie;) Ale dzięki nim będę mogła w towarzystwie rzucać na prawo i lewo: "Ach, o tej książce mówimy! Tak, tak - miałam w rękach!"... :)
OdpowiedzUsuńSporo przesady w tym co szanowna koleżanka prawi. Ale mimo tej przesady, przyjmuję powyższe za komplement:)
Usuń