O miłości, która nie kończy
się wraz ze śmiercią, o namiętności płonącej żywym ogniem, o magii, która
tworzy rzeczywistość.
źródło okładki:lubimyczytac.pl |
W noc śmierci swojej matki,
Stephen przywołuje duchy tych, którzy odeszli wiele lat przed nią, wspomina
ojca, siostrę, dziadka, babcię, pozwala sobie na nowo przeżyć, to co minęło, to
co wpłynęło na to kim teraz jest.
Jeannot przybył do Sawgamet
jako nastolatek. Liczył, że znajdzie tu złoto, tymczasem znalazł o wiele więcej. To tutaj
poznał Martine. Zakochał się w niej bez pamięci, a ona dla niego zapłonęła
żywym ogniem, który ogrzewał ich w miłosnym uniesieniu i rozpalał ciała, gdy
byli razem. To było uczucie, którego nie można przegapić, które rozpoznajesz w
pierwszej sekundzie, bo gdy miłość jest naprawdę, nie potrzeba czasu na
refleksje czy to na pewno to, czy aby nie zaszła pomyłka. TEGO nie da się z
niczym pomylić, TO zdarza się tylko raz i trwa po wsze czasy. I chociaż Martine
zmarła, a Jeannot z rozpaczy opuścił miejsce, w którym każdy kamień, źdźbło
trawy czy szelest wiatru przypominały mu o niej, musiał powrócić, aby odnaleźć
ukochaną i pozwolić, aby ich dusze się połączyły.
W mroźnych lasach Sawgamet
rodzą się historie pełne emocji i płynącego z nich żaru. Ludzie, żyjący w tym
kanadyjskim miasteczku noszą w sobie siłę i namiętność, potrafią wiele znieść i
jeszcze więcej poświecić, potrafią kochać, ale i nie obce są im zbrodnie (czasem
nawet popełniane wielokrotnie, bo zdarzają się mary, których bardzo trudno się pozbyć).
Bohaterowie powieści wierzą, że nic nie dzieje się bez przyczyny i nie
pozostaje bez konsekwencji. Ukształtował ich mróz i właśnie na przekór zimnu rozpala się
w nich ogień.
Nie będę odbierać
przyjemności z lektury, zdradzaniem losów pozostałych bohaterów, bo każdy szczegół, który zrodził się w
wyobraźni pisarza zasługuje na to, aby smakować go w całości, od początku do
końca. Nie należy nikogo pozbawiać tej przyjemności zdradzaniem, że to po co teraz sięga ma
nutkę goryczy, a woda, którą zaczerpnie ze strumienia, smakuje jak syrop. Nie
mogę się jednak powstrzymać przed podzieleniem się emocjami na temat tytułu.
Otóż, dzieciństwo Stephena było naznaczone pewnym tragicznym wydarzeniem, a
wspomnienie dotyku, co do którego nie wiadomo czy miał miejsce, będzie mu
towarzyszyć do końca życia. Dotyk ten niesie ze sobą ból i stratę, ale też
świadczy o największym oddaniu i miłości, pozostawił po sobie ślad w postaci
niegasnącego lęku, jednocześnie budząc podziw. To słowo mogłoby posłużyć nie
tylko za tytuł, ale i najkrótszą recenzję książki. Na mnie dotyk wywarł ogromne
wrażenie i niczym zatrzymany kadr filmu, widzę tylko ten moment. Właśnie dla tych
emocji warto było przeczytać książkę.
„Dotyk” to piękna
opowieść o świecie, w którym rzeczywistość miesza się z magią, czyli takim,
który istnieje wokół nas, jeśli tylko pozwolimy sobie to dostrzec. Bo historia
każdego człowieka jest pełna duchów, legend, opowieści, w których nie
wiadomo ile jest prawdy, a ile fantazji utkanych przez czas.
Moja ocena: 5/6
Bardzo zachęcająca i ciekawa recenzja. Z chęcią przeczytam tę książkę :)
OdpowiedzUsuńA ja z chęcią przeczytam po lekturze Twoją recenzję. Mam nadzieję, że też Ci się spodoba:)
OdpowiedzUsuń