piątek, 21 lutego 2014

Nasze rozstania, David Foenkinos

O trudach bycia razem i nieradzeniu sobie z byciem osobno.

źródło okładki: http://www.znak.com.pl
Na początku myślałam, że będę miała do czynienia z historią na kształt „Love Story” Segala, ona – panienka z dobrej rodziny, gładkie włosy, spódnica za kolano, on – syn hipisów, bez sprecyzowanych planów na przyszłość, z fryzurą, której nie sposób ułożyć. Okazało się jednak, że mało konserwatyzmu w postawie rodziców Alice i nie za dużo hipisostwa w rodzicach Fritza, to nie oni mieli stać na drodze wspólnego szczęścia i finalnego „żyli długo i szczęśliwie”.  Nic nie stało na przeszkodzie, żeby Alice i Fritz byli razem oprócz nich samych.

„Nasze rozstania” to historia wprost idealna do przeniesienia jej na ekran kina. Powroty i rozstania, wyznania miłości i zdrada tuż za rogiem, kłótnie pełne pasji i pasja kochania. Do tego atrakcyjni i młodzi bohaterowie (a nawet jak już posunęli się w latach, to wyszło im to pięknie). W tle związki innych ludzi i z innymi ludźmi. Dobrze się na to patrzy, historia jest prosta w odbiorze, nie pozostawia nieładu w głowie, po napisach końcowych można spokojnie zająć się przyziemnymi sprawami bez obaw, że nie poradzimy sobie z myślami po przeżytym katharsis.

Powieść Davida Foenkinosa to lektura łatwa, lekka i przyjemna, nawet zaskakująca momentami, więc źle nie jest. Jeżeli ktoś oczekiwałby czegoś więcej to nie będzie usatysfakcjonowany, ale poszukujący odpoczynku w towarzystwie nieangażującej, ale jednak literatury, powinni być zadowoleni. Bo powieść jest napisana dobrze i tak też się ją czyta. Nie razi sentencjonalizmem, bohaterowie dają się lubić, nie poczułam mdłości od słodyczy wyciekającej z każdej strony pełnej miłości i niemożności życia bez niej. Bo w sumie tej miłości nie było tu tak dużo. Alice i Fritz niby sobie przeznaczeni, dobrani na zasadzie bliźniaczego uzębienia (a konkretnie bliźniaczych trójek), a jednak więcej tu jedności ciał niż dusz. Podobnie wyglądają inne związki, po których autor prześlizgnął się w swojej opowieści. Jeżeli musiałabym się czepiać, to właśnie tego – po skończonej lekturze miałam wrażenie, że opowiadający historię gdzieś się bardzo śpieszył i zrobił to szybko, nie wnikając w szczegóły, a nad niektórymi wątkami można było pochylić się dłużej. Przede wszystkim chętnie poznałabym bliżej Alice, podobał mi się też motyw ze sprzedażą krawatów i bardzo dobrze wprowadzony wątek Iris, któremu można było poświęcić jeszcze trochę uwagi. Nie rozumiem dlaczego ktoś, kto umie pisać (a będę upierać się przy tym, że tak jest) nie pozwolił sobie, a przede wszystkim swojemu czytelnikowi, na rozsmakowanie się w słowie i w utkanej z tego słowa opowieści.

Mam problem z książkami tego typu, zazwyczaj zamiast przy nich odpocząć, wylewam siódme poty, bo męczy mnie ich szablonowość. Z tą na szczęście tak nie było. Foenkinos pisze dobrze i nawet jeśli spod jego pióra wyszła historia jakich wiele, coś jednak uczyniło ją wyjątkową i właśnie przez wzgląd na to coś nie żałuję wieczoru z Alice i Fritzem.

Moja ocena: 3.5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

nRelate All Blog Sections