O trudach
bycia razem i nieradzeniu sobie z byciem osobno.
źródło okładki: http://www.znak.com.pl |
Na początku
myślałam, że będę miała do czynienia z historią na kształt „Love Story” Segala, ona – panienka z dobrej rodziny, gładkie
włosy, spódnica za kolano, on – syn hipisów, bez sprecyzowanych planów na
przyszłość, z fryzurą, której nie sposób ułożyć. Okazało się jednak, że mało
konserwatyzmu w postawie rodziców Alice i nie za dużo hipisostwa w rodzicach
Fritza, to nie oni mieli stać na drodze wspólnego szczęścia i finalnego „żyli
długo i szczęśliwie”. Nic nie stało na
przeszkodzie, żeby Alice i Fritz byli razem oprócz nich samych.
„Nasze rozstania” to historia wprost idealna do przeniesienia
jej na ekran kina. Powroty i rozstania, wyznania miłości i zdrada tuż za
rogiem, kłótnie pełne pasji i pasja kochania. Do tego atrakcyjni i młodzi
bohaterowie (a nawet jak już posunęli się w latach, to wyszło im to pięknie). W
tle związki innych ludzi i z innymi ludźmi. Dobrze się na to patrzy, historia
jest prosta w odbiorze, nie pozostawia nieładu w głowie, po napisach końcowych
można spokojnie zająć się przyziemnymi sprawami bez obaw, że nie poradzimy
sobie z myślami po przeżytym katharsis.
Powieść
Davida Foenkinosa to lektura łatwa, lekka i przyjemna, nawet zaskakująca
momentami, więc źle nie jest. Jeżeli ktoś oczekiwałby czegoś więcej to nie
będzie usatysfakcjonowany, ale poszukujący odpoczynku w towarzystwie
nieangażującej, ale jednak literatury, powinni być zadowoleni. Bo powieść jest
napisana dobrze i tak też się ją czyta. Nie razi sentencjonalizmem, bohaterowie
dają się lubić, nie poczułam mdłości od słodyczy wyciekającej z każdej strony
pełnej miłości i niemożności życia bez niej. Bo w sumie tej miłości nie było tu
tak dużo. Alice i Fritz niby sobie przeznaczeni, dobrani na zasadzie
bliźniaczego uzębienia (a konkretnie bliźniaczych trójek), a jednak więcej tu
jedności ciał niż dusz. Podobnie wyglądają inne związki, po których autor
prześlizgnął się w swojej opowieści. Jeżeli musiałabym się czepiać, to właśnie
tego – po skończonej lekturze miałam wrażenie, że opowiadający historię
gdzieś się bardzo śpieszył i zrobił to szybko, nie wnikając w szczegóły, a nad
niektórymi wątkami można było pochylić się dłużej. Przede wszystkim chętnie
poznałabym bliżej Alice, podobał mi się też motyw ze sprzedażą krawatów i bardzo dobrze wprowadzony wątek Iris, któremu można było poświęcić jeszcze trochę uwagi. Nie rozumiem dlaczego ktoś, kto umie pisać (a będę upierać się przy
tym, że tak jest) nie pozwolił sobie, a przede wszystkim swojemu czytelnikowi,
na rozsmakowanie się w słowie i w utkanej z tego słowa opowieści.
Mam problem
z książkami tego typu, zazwyczaj zamiast przy nich odpocząć, wylewam siódme poty,
bo męczy mnie ich szablonowość. Z tą na szczęście tak nie było. Foenkinos pisze
dobrze i nawet jeśli spod jego pióra wyszła historia jakich wiele, coś jednak
uczyniło ją wyjątkową i właśnie przez wzgląd na to coś nie żałuję wieczoru z
Alice i Fritzem.
Moja ocena: 3.5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz