To nie tylko
bardzo dobra biografia, to wspaniała, tętniąca emocjami powieść.
źródło okładki: http://www.znak.com.pl |
Muszę zacząć
od tego, że nie zaliczam się do pasjonatów malarstwa, obrazy podobają mi się lub
nie, nie wnikam w definiowanie nurtów, motywów, technik. Nie słuchałam też audycji
Tomasza Beksińskiego, dźwięki towarzyszą mi na co dzień, mam swoich faworytów, ale
równie dobrze mogłabym żyć w świecie, w którym jedyną muzyką jest szum wiatru i śpiew
ptaków. Książkę o Panach Beksińskich poleciła mi koleżanka, zobaczyłam błysk w
jej oku, gdy o niej mówiła, poczytałam recenzje (wszystkie bardzo dobre) i pomyślałam
– „czemu nie?”.
I aby
zakochać się w tej książce, oddać się jej bez reszty nie trzeba być fanem
Zdzisława lub Tomasza, wystarczy zacząć czytać. Od początku powieści Magdalena
Grzebałkowska wprowadza czytelnika w świat artysty, świat, który wciąga i
niepokoi, intryguje i zasmuca. W takim świecie żyje ojciec, w innym nie może
żyć jego syn. Nie łatwo być Beksińskim, jeszcze trudniej być obok niego, dzielić
z nim życie, współprzeżywać lęki.
Zdzisław
Beksiński nie został stworzony do tego, żeby być przeciętnym człowiekiem,
pracować na etacie, utrzymywać poprawne relacje z sąsiadami, zastanawiać się co
kupić jutro na obiad. Nie był to człowiek, który potrzebowałby nazw i
definicji, bo to co go kreowało nie mogło dać się zdefiniować. Kiedyś oglądałam
film, który zaczynał się od cytatu „Mówić o miłości, to jak tańczyć o architekturze”. Ten cytat doskonale pasuje do Zdzisława i jego obrazów. Nie
chciał mówić o inspiracjach, wzbraniał się przed nazywaniem swoich dzieł, nie
chciał odzierać z sensu natchnienia urzeczywistnionego w obrazie, fotografii czy
też rzeźbie. Oddawał się bez reszty temu co robił, cały czas chciał być
doskonalszy niż jest, lepiej umieć i rozumieć, to czego się podjął. Wymagał
wiele od siebie i od ludzi, którzy go otaczali. Życie z tak wybitną jednostką
nie było łatwe, ale gdy już ktoś sięgnął po Beksińskiego, nie potrafił wyzwolić
się od uzależniania w postaci tego co tworzył i tego kim był.
Syn takiego
ojca nie mógł być inny, nie mógł być zwykły. Tomasz Beksiński – pełen wewnętrznego
mroku, żyjący w swoim świecie, konsekwentnie kreowanym na własne potrzeby.
Fascynuje i przeraża, przyciąga i wzbudza dystans. W dzieciństwie zamiast kotka
czy pieska, ma koguty, które w końcu sam zanosi sąsiadce, aby ucięła im łby,
gdy dojrzały do obiadu. Człowiek wielkich pasji, nawet jeśli kocha horrory, to
kocha je całym sobą. A nade wszystko kocha muzykę, ona go otacza, stanowi sens
tego co ma sens. A jednak w jego życiu cały czas czegoś brakuje, czegoś co
powodowałoby, że chciałby żyć…
Tak powinny być
pisane wszystkie biografie. Fakt, opisane postacie, emocje, które je tworzyły,
słowa, które zostały tu powiedziane i te, których zabrakło pozwoliły autorce stworzyć
niezwykłą opowieść, ale też nie bez znaczenia była tu jej dociekliwość,
wrażliwość na historię, której się na półtorej roku oddała (bo tyle trwało
napisanie tej książki). Bo często to co najważniejsze, to co tworzy historię to
wcale nie są rzeczy wielkie, to nie jest jeden niezwykły obraz, jedno
niepowtarzalne wydarzenie, a cały repertuar szczegółów i szczególików, detale
jak te koguty, o których wspomniałam, wstręt do sportu, a może dzieci, jedno
niepotrzebne zdanie, albo rozmowa, której zabrakło. Autorka zwraca uwagę
właśnie na takie szczegóły, nie tylko opisuje życie Beksińskich, ona je na nowo
przeżywa.
Moja ocena: 5/6
Z pewnością jest to najlepsza biografia, jaką przeczytałam. Jednak nie odważyłabym się mieć ją na własność. Mimo, że mam na swojej półce książki, które przez cały czas budzą we mnie trudne do opisania, dość mroczne emocje ("Panna Nikt" i "Przekleństwa niewinności"), chyba nie zniosłabym obecności "Portretu...". Świadomość, że jej bohaterowie istnieli naprawdę jest jak dla mnie zbyt przerażająca...
OdpowiedzUsuńCałe szczęście, że ja nie jestem tak wrażliwa na demony z mojej półki;)
UsuńMimo, że od skończenia książki minęło już wiele dni, nie mogę przestać o niej myśleć. Jak głęboko nieszczęśliwy musi być człowiek, jak uwierać go musi świat, by tyle razy próbować się z niego ewakuować? Ile krzywdy może wyrządzić brak czułości? I jak kochać dziecko, by go nie skrzywdzić. Kto zawinił? I czy w ogóle można powiedzieć, że ktoś tu zawinił.
OdpowiedzUsuń