Na okładce
rekomendacje Newsweeka, The Guardian, The Sunday Tribune i wiele innych, zgodnie z którymi książka jest „Szokująca”, „Ciepła, mądra i świetnie
napisana”, „Ambitna i odważna”, „Nie do zapomnienia”. Taki sam wydźwięk
mają recenzje na blogach, które prześledziłam. A ja zmęczyłam się i wynudziłam.
Zbyt naiwne, zbyt proste, zbyt czarno-białe.
źródło okładki: http://www.fabryka.pl |
Może gdyby
historia została inaczej napisana, rzeczywiście mogłaby porwać i zauroczyć.
Książka opowiada losy dwóch kobiet – młodej Nigeryjki, która zmuszona była opuścić swój kraj,
aby ratować życie oraz trzydziestoletniej Angielki, która przed laty zetknęła się
z nią na plaży podczas wakacji spędzanych w Nigerii. Od tego spotkania życie
obu kobiet stało się inne i nie mogły już o tym spotkaniu zapomnieć. Jednej do
końca życia miała przypominać o nim strata środkowego palca, drugiej utrata
siostry. Po latach spotkają się, aby na nowo przeżyć przeszłość i postarać się odmienić
to co przed nimi. To spotkanie zmieni ich życie, postawi przed decyzjami,
których nie podejmuje się w pięć minut, a czasami będą musiały podejmować je o
wiele szybciej. Na to spotkanie czekamy od początku czytania książki i wszystko
co ważne dzieje się dzięki temu, że Pszczółka i Sara w końcu znowu się spotkały.
No właśnie…
Pszczółka? Aż zaczęłam się zastanawiać czy to jakiś błąd tłumacza, ale nie –
okazało się, że w oryginale Nigeryjka nazywa się Little Bee. Uciekła ze swojego
kraju, w którym groziła jej śmierć z rąk „mężczyzn”, dlatego też przez cały
czas, gdzie tylko się znajdzie, rozważa jak i czym zabiłaby się, gdyby „przyszli
mężczyźni”. Bo każda śmierć jest lepsza niż ta zadana przez „mężczyzn”. I chociaż
powinno to przejmować i przerażać, mnie tylko drażniło pojawiające się co kilka
stron „co sobie zrobię, gdy przyjdą mężczyźni”.
Pszczółka
trafia do obozu dla uchodźców. Życie tam jest straszne. I w zasadzie tyle na ten temat w opowieści.
Jest strasznie, jest smutno, jest źle i to powinno dla wrażliwego odbiorcy
wystarczyć. Nie jestem aż tak wrażliwym odbiorcą.
Zabrakło mi
tu prawdy, zabrakło gorzkiej prawdy, która powinna pojawić się w takiej
opowieści. Bohaterki nierzeczywiste – Sara bez mrugnięcia okiem odcina sobie
palec (i nie wiem czy chciała ocalić człowieka czy zaimponować charakterem), z
kolei Pszczółka w obozie dla uchodźców, gdzie była dwa lata, opanowała
perfekcyjnie angielski, którym posługiwała się lepiej niż niejeden Anglik. Nic
dziwnego, w końcu za wzór stawiała sobie cały czas królową Elżbietę i jej
maniery. Do tego wszystko pisane w taki sposób, żeby nawet dziecko zrozumiało
lekturę, a ja nie lubię, gdy mówi się do mnie wielkimi literami, bo może to o
czym się mówi jest za trudne, aby zrozumieć, gdy powie się o tym w języku na
jaki opowieść zasługuje. Poza tym, skoro już i tak się czepiam, sama historia
relacji dwóch kobiet grubymi nićmi szyta. I to jak się poznały, i to jak
odnalazły się po latach, i w końcu to, jak bardzo do siebie po tym spotkaniu
przylgnęły.
A już najbardziej
nie lubię, gdy dzieli się świat i ludzi tylko na dwie części, gdzie po jednej
jest czarne, a po drugiej białe, gdzie coś jest tylko dobre albo do szpiku
kości złe i nie ma nic pośrodku. A tak właśnie wygląda ta opowieść. Mnie nie
wzrusza, nie porusza, nie przeraża. Rekomendacje na okładce trafiają jak kulą w
płot.
Moja ocena: 2/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz